Kierowcy samochodów nie lubią rowerzystów. Na ich widok niecierpliwie przyciskają klaksony i głośnym trąbieniem obwieszczają swoje niepodzielne królowanie. Niechęć jest odwzajemniona - cykliści nie lubią szarżujących kierowców i dlatego z szos uciekają na leśne dukty i wąskie niczym wstęgi drogi.

Święte krowy

Z dala od cywilizacji

Ograniczając swoją obecność na ruchliwej trasie do niezbędnego minimum, przez Kamionek, Szczycionek, Piece, Jęcznik, Elganowo ruszyliśmy do Pasymia - najstarszego miasta na Mazurach. Wiodące przez lasy drogi oddalały nas od cywilizacji i pozwalały na snucie nici wspomnień. Rozmawialiśmy o tym, że dawniej panował mniejszy ruch pojazdów mechanicznych, a ulica służyła miejskim dzieciom do zabawy. Wówczas straszono czarną wołgą - do dziś nie wiem czemu?

Teraz samochody mkną jeden za drugim, a rowerzyści dla kierowców to uciążliwe "święte krowy". Nic sobie jednak z tego nie robimy. Cieszy nas to, że przybywa amatorów jednośladów. Dowodem jest powiększająca się "Kręciołowa" ekipa.

"Kręciołowy" chrzest

Nowi niech nie myślą, że łatwo jest zostać członkiem naszej drużyny. Kandydaci muszą przejść chrzest. Wymyślamy różne metody pasowania. Ostatniej niedzieli aż sześć osób przeszło "pokrzywową ramówkę". Kazaliśmy im, by w kaskach na głowach przeciskali się pod ramą roweru, klękali na kolano i zgniatali dłońmi pokrzywy. A my, uderzeniem pompką po ramieniu, obwieszczaliśmy wcielenie do zespołu.

W wesołym nastroju dotarliśmy do celu. Grupa ruszyła do centrum, a ja na chwilę zajechałam do mieszkającej w Pasymiu zaprzyjaźnionej profesorki. Po miłej pogawędce ruszyłam na poszukiwania peletonu. Najpierw pojechałam pod okazałą budowlę kościoła rzymsko-katolickiego z 1897 roku. Właśnie ostatni wierni opuszczali świątynię, ale wśród nich nie było "Kręciołów". Kierując się w dół, pojechałam pod gotycki kościół ewangelicko-augsburski z XIV wieku. Stanęłam pod najstarszą sakralną budowlą Mazur, w której wnętrzu latem odbywają się niezapomniane koncerty muzyki organowej i kameralnej, ale i tam rowerzystów nie znalazłam. Po kocich łbach, prawie na złamanie karku zjechałam nad sam brzeg jeziora Kalwa. Przejechałam jego brzegiem tuż obok szkoły, z której okien został opuszczony na linie 12-letni syn pasymskiego pastora - Krzysztof Hartknoch. W taki sposób ówczesny rektor szkoły miejskiej uratował życie przyszłemu historykowi i pedagogowi. Działo się to podczas pamiętnego najazdu tatarskiego na Prusy Książęce. Tatarzy w 1656 roku wtargnęli do Pasymia przez Bramę Wodnš. Byli bezlitośni, bowiem część ludności wyrżnęli, część wzięli do niewoli, a w mieście podłożyli ogień. Z pożogi ocalał kościół, młyn i kilka domów.

Nagle w polu mojego widzenia pojawił się zgarbiony staruszek prowadzący na postronku krowę. Jadąc do Pasymia widzielismy wiele pasących się na łąkach krów, ale spacerująca po rynku krasula bardzo mnie zdziwiła. Poderwałam się, by podbiec do dziwnej pary, ale okazało się, że chyba miałam zwidy, bo krowa i chłop zniknęli. Pomyslałam, że oto ukazał mi się duch Michała Gwiazdy, bajarza z Leleszek koło Pasymia, który właśnie na tym placu, dawno temu sprzedał swoją krasulę. Już miałam wspominać historyjkę jego krowy, a tu nadjechał kolorowy peleton "Kręciołów", więc wspólnie ruszyliśmy w dalsza drogę. Wydostaliśmy się z miasta i kierujac na Dybowo, jechalismy wąskim niczym wstęga asfaltem.

Diabli nadali

Wiał dość silny, boczny wiatr i mimo iż prażyło słońce psioczyliśmy: "diabli go nadali". Mocno trzymaliśmy kierownice, bo swawolnik swoim podmuchem spychał nas do rowu. Wsłuchiwalismy się w świstanie wiatru, które ułożyło się w taka oto powiastkę wspomnianego Michała Gwiazdy:

"Razu pewnego napotkał Pan Bóg diabła. - Cóżeś taki strapiony? - spytał go Stwórca. - Mam już tego dość! Ludzie tylko Ciebie chwalą, mnie ganią, wyzywają i o wszystko obwiniają. - Boś ty czart nic nie wart. Nawet ta krowa pobóść cię gotowa - skwitował Bóg, gdy mijali pasącą się na łące krowę, która na widok diabła nastroszyła rogi. - Podejdź ty do niej Panie, zobaczymy co się stanie - czart nie dał za wygraną. Gdy Bóg zbliżył się do krasuli, ta wpadła do głębokiej dziury. Zbiegły się kobiety - ki czort ciebie tu wepchał, o rety! I ciągną krasulę, a ona nie chce wyjść na górę. - Tyś zawinił Panie, a mnie znów się dostanie. Zaraz im pomogę, dobre słowo dostanę na drogę. Diabeł pomógł i wnet krowa na górę się wydostała. A i tak <dzięki bogu> - gospodyni zawołała. Bo czart - nic nie jest wart. A Bóg - uczynił cud."

Wówczas wjechalismy w las i diabelski wiatr opuscił nas, a my niczym święte krowy jechalismy środkiem drogi i mimo iż zrobiliśmy 50 kilometrów nie bolały nas nogi.

Grażyna Saj-Klocek

2004.08.25