Trasa naszej podróży wiodła przez Jedwabno, Dłużek, Kurki, Swaderki, Mierki i była bajecznie urokliwa, ale i bardzo spokojna. Kolega Klemens Dzierżanowski, szef rowerzystów, ale i dyrektor ówczesnego Rejonu Dróg Powiatowych w Szczytnie tuż przed startem zapewnił, że droga na czas naszego przejazdu zostanie specjalnie dla nas wyłączona z ruchu samochodowego.

Skansen w Olsztynku...
Największe wrażenie na autorce wywarł wiatrak z Dobrocina, potocznie nazywany „Holendrem”

Mknęliśmy więc środkiem szosy, która faktycznie była z ruchu samochodowego wyłączona, ale nie na naszą cześć, jak żartował Klemens, ale ze względu na trwający... remont. Oczywiście nie robiliśmy koledze wyrzutów, gratulowaliśmy dogodnego doboru terminu podróży. Przyznaję, że miało to swój urok, bowiem bezpieczna szosa to opadając, to wznosząc się ku górze przypominała szarfę rzuconą przez środek leśnej krainy. Miejscami drzewa tworzyły szpaler i wówczas niebo falowało niczym błękitna wstęga, a po chwili błękit zanikał w tunelu zieleni utworzonym przez stykające się konary. Momentami odnosiliśmy wrażenie, że przyroda wędruje razem z nami, wplata w koła, siada na ramieniu, przenika na wskroś. W takich momentach wyraźnie czuje się wyższość jazdy rowerem nad jazdą samochodem. Cyklista widzi i czuje piękno zmieniającego się krajobrazu i wtapia w jego walory. Wiem też, że dziś na taką rowerową wyprawę główną drogą bym się nie odważyła. Dlatego z wielkim sentymentem wspominam przygodę sprzed bagatela... dziewiętnastu lat.

Wówczas, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znaleźliśmy się w Skansenie, który jawił się nam epoką przodków. Bowiem na obszarze blisko 60 ha utworzono osadę zbliżoną fizjograficznie do warmińsko-mazurskiego środowiska naturalnego z oazami leśnymi i bagiennymi, oczkami wodnymi, polami uprawnymi, łąkami kośnymi i pastwiskami. W ten unikatowo rzeźbiony teren wkomponowano zabudowę będącą dziedzictwem budownictwa ludowego i małej architektury. Wyczytaliśmy wówczas, że obiekty sprowadzono m.in. z Warmii, Mazur, Powiśla i były one typowe dla środowiska wiejskiego. Prezentowały też różne funkcje, podziwialiśmy więc chaty mieszkalne, budynki gospodarcze, przemysłowe i sakralne. Wykupiliśmy bilety, wybierając opcję spacerową, płacąc po 4,50 zł za sztukę (oczywiście pamiątkowe bilety przechowuję do dziś) i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Pierwszym obiektem na trasie naszego przemarszu przy rowerach, z którymi nie rozstawaliśmy się, był drewniany kościółek stanowiący kopię budowli sakralnej z miejscowości Rychnowo. Przemieszczaliśmy się po rozległym terenie Skansenu na rowerach, tak wówczas było nam wygodnie. Chcieliśmy zobaczyć wszystko, a gonił nas czas, wszak musieliśmy pokonać drogę powrotną do Szczytna. Przy prawie każdym obiekcie robiliśmy postój i pstrykaliśmy pamiątkowe fotki, a to na tle kościółka, chałup, remizy strażackiej czy też garncarni i wozowni.

Na dłuższy czas zatrzymaliśmy się przy wiatraku z Dobrocina. Pochodzący z drugiej połowy XIX wieku kolos, potocznie nazywany „Holendrem” już wówczas był chlubą Skansenu. Obiekt akurat poddawany był pracom remontowo-konserwacyjnym i po ich zakończeniu istniała szansa na wejście do wnętrza. Jadąc do Szczytna obiecałam sobie, że wrócę do Olsztynka, do niezwykłego miejsca unikatowych ekspozycji sztuki ludowej i rękodzieła.

W rowerową podróż do skansenu w Olsztynku autorka udała się z Klemensem Dzierżanowskim (z lewej) i Włodzimierzem Olkowskim

Danego słowa dotrzymałam właśnie kilka dni temu odwiedziłam wraz z rodziną Skansen w Olsztynku. Tu wyznaję, że pojechaliśmy tam samochodem i nadal Muzeum Budownictwa Ludowego robi niesamowite wrażenie. Tym razem odwiedziłam każde pomieszczenie, jednak najdłużej byliśmy w wiatraku „Holender”. Obiekt zwiedzałam z wielkim zaciekawieniem, ponieważ jego wnętrze klimatycznie współgrało z moimi wspomnieniami dotyczącymi magazynu w młynie, który opisywałam w poprzednim felietonie. Spotkało mnie tylko jedno małe rozczarowanie: zamiast pamiątkowych biletów otrzymałam tylko paragon. Dla kolekcjonerki pamiątek wizyta w Skansenie powinna być zwieńczona pięknem biletu pamiątkowego. Cóż, przebolałam rozczarowanie, bo wizyta w Olsztynku znów na długo w pamięci zostanie.

Grażyna Saj-Klocek