Mimo że kalendarzowa zima zaczyna się dopiero 22 grudnia, spadł już pierwszy śnieg. Niezbyt obfity, ale miasto okryte w środę 14 listopada białą kołderką wyglądało dość efektownie i jakoś tak czysto. Szczególnie pięknie prezentowało się główne wejście do ratusza od strony ul. Sienkiewicza. Drzewka przyprószone białym puchem nadawały mu wspaniałego kolorytu. Zaś trawa na klombie, która jeszcze dzień wcześniej pyszniła się zielenią, teraz kłuła w oczy nienaganną bielą, mocno kontrastując z żółto-pomarańczową bryłą gmachu - fot. 1.

Pierwszy śnieg

Z pierwszymi zimowymi kłopotami przyszło borykać się zmotoryzowanym. Zaparkowane na powietrzu, pod mieszkalnymi blokami auta, okryły się grubą warstwą śniegu - fot. 2.

Rano trzeba było owe wspaniałe wozy długo rozgrzewać, nim stały się zdatne do jazdy. Ile przy tym poszło w atmosferę smrodliwych i trujących spalin, wiedzą tylko mieszkańcy blokowisk.

Akurat w ten dzień, objeżdżając miasto, złapaliśmy kapcia. Cóż, nie było innej rady jak ta, by udać się do warsztatu wulkanizacyjnego. Ba, tam kolejki ogromne, bo każdy kierowca chciał koniecznie teraz zmieniać letnie opony na zimowe. Wędrując od jednego warsztatu do drugiego, w końcu trafiliśmy do takiego zakładu, gdzie trzeba było czekać na załatanie opony tylko... 3 godziny.

ZIMOWE PRZYGOTOWANIA

W rogach placu Juranda widać pryzmy piachu przygotowane na okoliczność ślizgawicy, obecnie, gdy śniegu jeszcze mało, głównie wykorzystywane przez pieski jako prowizoryczna, miejska toaleta zwierzęca. Z kolei wzdłuż ul. Polskiej pojawiły się jakieś tajemnicze płotki, które ciągną się od skrzyżowania ze światłami aż po ulicę Linki - fot. 3.

Są one bardzo podobne do tych, jakie drogowcy ustawiają przy odcinkach szos narażonych na zasypanie śniegiem zwiewanym przez wiatr z okolicznych pól, czy łąk. Kiedy przyglądaliśmy się tej nowej w miejskim krajobrazie konstrukcji, podszedł do nas rozbawiony przechodzień i rzekł tak:

- Toć to istne wariactwo, przecież w warunkach miejskich wiatr nie ma skąd nawiewać śniegu na ulice, wszak z obu stron stoją domy.

Na zdrowy, chłopski rozum, niby miał on rację, ale oto usłyszeliśmy jeszcze inne wytłumaczenie sensu postawienia płotków. Inny przechodzień twierdził, że ustawiono je po to, aby zminimalizować wpływ szkodliwej emisji spalin samochodowych na rośliny, które posadzono tu wiosną.

Swoją drogą trzeba dodać, że płotek wykonany jest z perforowanego plastiku, dla szczelności otulonego jeszcze dodatkową folią. Jak dowiedzieliśmy się w Urzędzie Miejskim, konstrukcję tę postawił szczycieński rejon Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. W jakim celu?

- Już wkrótce w ramach zimowego utrzymania dróg, będą one wysypywane środkami chemicznymi zwalczającymi gołoledź i aby nie zaszkodziły one nowym nasadzeniom przy ul. Polskiej, postawiono te płotki - wyjaśnia „Kurkowi” inspektor Krystyna Lis, odpowiedzialna za utrzymanie zieleni miejskiej. Dodajmy jeszcze, że choć znikły kwiaty z balkonu burmistrzyni i spod okien urzędniczych pokoi na I kondygnacji ratusza, nie znaczy to, że były to ostatnie działania służb miejskich w kwestii zieleni w tym roku.

EFEKTOWNE PIRAMIDKI

- Jeszcze przed świętami wykonamy nasadzenia bratków oraz tulipanów - informuje nas Krystyna Lis.

Okazuje się, że te rośliny można sadzić bardzo późną jesienią, po to, by już wczesną wiosną, a potem przez całe lato cieszyły nas swoim kwieciem. Ba, mało tego, dzięki tej metodzie, jeszcze teraz na głównym rondzie przy placu Juranda wciąż kwitną bratki, co jest podobno ewnementem wśród mazurskich miast! W „Kurku” poruszono już problem kamieni i głazów, którymi okala się w Szczytnie place parkingowe, grodzi wjazdy itp., itd. Mamy nawet w mieście rabatki otoczone kamieniami, jak ta pod księgarnią (róg ul. 1 Maja i Polskiej). Oprócz nawiązania do prehistorii regionu, czyli epok lodowcowych, które naniosły nam owe głazy narzutowe, nic innego z nich nie mamy, bo ani piękna, ani praktyczności miastu nie nadają. Ma się to jednak zmienić, przynajmniej w przypadku kwietników. Inspektor Krystyna Lis już wybrała i zamówiła wielce efektowne tego typu sprzęty (bynajmniej nie kamienne) - fot. 4. Owe metalowe kolumny można ustawić na dowolną wysokość, od kilkunastu centymetrów aż po nieomal niebotyczny pułap 2,4 metra! Z kolei największa z możliwych średnic to 120 cm. Gdy już obsadzi się je surfiniami, bądź pelargoniami, będą wyglądały niczym małe, okrągłe piramidki - fot. 5.

Te nowe, o regulowanej wysokości kwietniki już wiosną staną głównie na ul. Warszawskiej. Będą stanowiły niewątpliwie atrakcyjny element wiosenno-letniego wystroju miasta.

NADJEZIORNE WYKOPY

Nad Jeziorem Małym Domowym robota wre. Niby prace nie są skomplikowane, w końcu chodzi o zwyczajny kolektor opaskowy, ale momentami trzeba wedrzeć się w ziemię na dość znaczne głębokości.

- Mniej więcej na cztery, albo i więcej metrów - mówi szef robót inż. Wiesław Olszewski. Oczywiście wykopy odpowiednio zabezpieczono przed osuwaniem się ścian. Wbijane są metalowe, wodoszczelne grodzie, ale woda i tak dostaje się do wykopów, więc cały czas pracują pompy. Teraz prace trwają na skrzyżowaniu dwóch odcinków - starego i nowego kolektora, gdzie posadowiony będzie potężny osadnik - fot. 6.

Stary kolektor z czasem osiadł, bo ma nieprawidłowy spadek, wskutek czego jest znacznie zamulony. Stojąca w nim woda, choć pochodzi z opadów atmosferycznych, wydziela nieprzyjemną woń, ale nikt na to nie zwraca uwagi i praca wre. Tak dzieje się do godziny piętnastej lub nieco dłużej. Kiedy zaś z placu robót zniknie ostatni etatowy pracownik, pojawiają się na nim...

POSZUKIWACZE SKARBÓW

Są to młodzi ludzie, którzy grzebią w wykopach w nadziei znalezienia jakiegoś cennego, zabytkowego przedmiotu. Nie chcą ujawnić swoich personaliów, gdyż to, co robią, jest zabronione prawem. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, każdy poszukiwacz skarbów powinien mieć pozwolenie wojewódzkiego konserwatora zabytków, zaś każdy odkryty przez niego przedmiot powinien być zgłoszony w urzędzie konserwatorskim. No a przede wszystkim, jak mówi polskie prawo: wszystko, co leży w ziemi, stanowi własność skarbu państwa. A czy coś udało się znaleźć naszym nielegalnym poszukiwaczom? Jak na razie same drobiazgi i to nie jakieś starodawne, ale z czasów II wojny światowej. Głównie fajansowe miseczki, często już pokruszone, jakieś popielniczki, korki lub butelki. Niekiedy, jak to widać w lewym górnym rogu fot. 7, oznaczone swastyką. Owe przedmioty, choć skarbami są tylko w cudzysłowiu, ich znalazcy myją, a potem pieczołowicie sklejają i ustawiają na półkach - fot. 7.