Miasto pogrążone w żałobie

Nad ulicami miasta i to nie tylko tymi głównymi, ale także peryferyjnymi powiewa wiele biało-czerwonych flag, jak nigdy dotąd. Żałobne kiry, którymi przepasane są sztandary mówią o jednym, o wielkiej narodowej żałobie z powodu potwornej katastrofy w Smoleńsku - fot. 1. Niektóre szczycieńskie sklepy czy placówki usługowe zmieniły nawet swoje okna wystawowe. W witrynach nie są już reklamowane towary, czy usługi, a zamiast tego widać zdjęcia Prezydenckiej Pary.

Z kolei instytucje państwowe czy prywatne wywiesiły nekrologi - fot. 2. Najwyraźniej nie wszyscy wczuli się jednak w nastrój chwili. Zgrzytem, i to niemałym, okazało się wywieszenie w okolicy głównego ronda plakatów cyrkowych. Zawiadamiały one co prawda o odwołaniu pokazów, ale radosna gęba klowna widniejąca na afiszach ogromnie denerwowała niektórych przechodniów. Tym razem władze miasta zareagowały błyskawicznie, cyrkowcy też chyba zrozumieli, że postąpili niestosownie, bo plakaty zniknęły bardzo szybko, nikogo już nie bulwersując.

Wielu mieszkańców miasta w te dni wielkiej narodowej żałoby przebywało w parkach, a już szczególnie nad małym jeziorem, gdzie robi się coraz piękniej za sprawą wschodzącej roślinności. Głównie widać tam starsze osoby, choć rozmawiające nieomal z młodzieńczą werwą, mocno gestykulujące - fot. 3. Z mimochodem zasłyszanych strzępków rozmów „Kurek” łatwo wywnioskował, że poruszany jest tylko i wyłącznie temat smoleńskiej katastrofy.

OGRÓDEK DO LIKWIDACJI

Przy ul. Żeromskiego 6 znajduje się nieduża posesja, gdzie mieszka m. in. siedmioosobowa rodzinka. Ponieważ przy budynku jest tylko maciupeńki ogródeczek, domownicy postanowili urządzić nieco większy na pustej, gołej ziemi pod płotem. Nie tylko dla siebie, ale i ku uciesze mieszkańców najbliższej okolicy.

Rodzinka nakupowała iglaków, tych płożących się i tych krzewiastych, a całą niedużą zresztą działeczkę wysypała ziemią torfową i obsiała trawą, która na dniach powinna była wzejść. W prace zaangażował się m. in. Michał Kasper widoczny na tle ogródka - fot. 4. Jak nam powiedział, domownicy nie cieszyli się długo swoim dziełem. Zaraz po jego ukończeniu przyjechała straż miejska i kazała wszystko usunąć. - Ma być tu tak, jak dawniej - brzmiało polecenie, czyli że w miejscu ogródka ma być ponownie goła, wyschnięta gleba. Takie podejście do sprawy nie wydało się nam racjonalne, bo komuż ów skwerek przeszkadzał, a poza tym to przecież lepszy jest kawałek zieleni niż goła ziemia. Strażnicy, o czym poinformował „Kurka” komendant Janusz Gutowski, wykonywali tylko polecenie miejskich władz. Cóż, w Wydziale Gospodarki Przestrzennej i Ochrony Środowiska UM dowiedzieliśmy się, że nie można ot tak sobie urządzać ogródka nawet na niewielkim skrawku ziemi. Taki kawałek trzeba jeśli nie kupić, to wydzierżawić i jeszcze uzyskać zgodę na rodzaj jego zagospodarowania.

WOSKOWE NIEBEZPIECZEŃSTWO

Już jakiś czas na ul. Pasymskiej działa samochodowa myjnia samoobsługowa. Jest to naszym zdaniem bardzo pożyteczna firma, bo nie dość, że można tam umyć auto w świątek, piątek czy niedzielę o dowolnej porze (w nocy bez kolejek), to jeszcze w trakcie pucowania samochodu wszelkie czynności wykonujemy sami. Mamy zatem zapewnioną niezłą gimnastykę, czyli samo zdrowie. Mało tego, choć podstawowa usługa kosztuje tylko 5 zł, znaleźli się i tacy „oszczędni”, którzy korzystają z mycia za dwa złote i bardzo się z tego cieszą. Z kolei inni uważają, że to przesadne skąpstwo, bo takie mycie niewiele jest warte.

Trwa zbyt krótko, a poza tym wówczas leci tylko sama woda bez żadnych dodatków, więc efekt końcowy jest marny. To jednak nie wszystko, co udało się nam usłyszeć odnośnie nowej myjni. Całkiem niedawno jeden z naszych Czytelników poinformował nas, że może stanowić ona poważne zagrożenie dla ... bezpieczeństwa ruchu kołowego w tamtej okolicy. Jego zdaniem podczas mycia samochodów wodne strugi tryskają aż na szosę. I nie byłoby w tym nic niebezpiecznego, gdyby nie to, że myjnia ma opcję woskowania. Wówczas płyn z dodatkiem środka nabłyszczającego, dostawszy się na asfalt, może zamienić go w bardzo śliską i niebezpieczną nawierzchnię. No tak, poruszyło to naszą wyobraźnię, ale czy rzeczywiście myjnia może spowodować opisywane zagrożenie, należało sprawdzić na miejscu. Nim dojechaliśmy do placówki, już z daleka było widać, że dystans pomiędzy poszczególnymi jej stanowiskami, a szosą jest dość spory – fot. 5. Nie musieliśmy też długo czekać, aby pojawił się w myjni klient. Dokładnie przyglądaliśmy się temu jak wygląda czyszczenie samochodu, ale nie zauważyliśmy, aby woda tryskała na szosę. Co ciekawe, w chwilę później, co widać na fot. 6, udało się nam uchwycić w obiektyw idącego jej skrajem przechodnia (czerwony otok). W tym samym czasie odbywało się akurat mycie samochodu (żółty otok). Mimo dość obfitego używania wody nie widać, aby jakiegokolwiek strugi nie tylko dosięgały szosy, ale w ogóle tryskały poza obszar danego stanowiska-boksu. Dla pewności spytaliśmy jeszcze przechodnia, czy nie został on aby opryskany. Stwierdził, że absolutnie nie, choć jako mieszkaniec pobliskich Korpel chodzi tędy dość często i to wówczas, gdy myte są w myjni samochody.

Nasz informator zapewnia jednak, że woda sięga jezdni, ale podczas silnych wiatrów. No cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak zajechać pod myjnię w czasie najbliższej wichury.

LEŚNE PIEKŁO

Kawałek za Szczytnem przy szosie wiodącej na Romany stoi wielka maszyneria, na pudizowskim placyku, który w nazewnictwie okolicznej ludności (są to tereny wsi Lipowa Góra Wschód) nosi nazwę piekiełka. Tutaj, niczym czarci, pracownicy spółki gotują smołę, aby otrzymać z niej asfalt, który potem jest wylewany m. in. na ulice miasta. Za owym „piekiełkiem” rozciąga się obszar leśno-łąkowy. Naszym zdaniem o wiele bardziej zasługuje on na piekielne miano. Dlaczego? Otóż ów teren przecina nieutwardzona droga w początkowym fragmencie biegnąca przez mały lasek. Jej pobocza, i to na całym leśnym odcinku, zaśmiecone są w nieprawdopodobny sposób - fot. 7.

Aby uniknąć zbyt drastycznych scen, darujmy już sobie zdjęcia z martwą domową zwierzyną, poprzestając na plastikowych workach, które początkowo wzięliśmy za składowisko sztucznych nawozów - fot. 8. Sądziliśmy, że to jakiś gospodarz przygotował sobie saletrzak albo nawóz fosforowy do wysypania na łąkę, ale po bliższych oględzinach okazało się, że w workach są zwykłe domowe odpadki.