odcinek 215

Tylko naiwnym wydaje się, że rządzenie krajem, ba – miastem, czy przynajmniej wioską to sama przyjemność, „przyjęcia, obchody i w trzech smakach lody”, jak powiedział klasyk sześćdziesiąt lat temu. Nie ma tak lekko. A szczególnie w dobie wszechświatowego kryzysu dręczącego nawet mlekiem i miodem płynący kraj nad Wisłą. Władcy tej ziemi liczyli, że przycupnie sobie ona gdzieś tam z boku, na peryferiach, nosa za bardzo nie wyściubiając i kryzys jakoś przeleci górą lub przejdzie bokiem niczym letnia burza. Pogrzmi, pobłyska, walnie gdzieś piorunem, ale u sąsiadów. I już prawie się udało. Przyjęta pomysłowa strategia nicnierobienia z początku wydawała się nawet skuteczna, ale niestety. Walnęło i u nas!

- Cholera, że też nas musiało dopaść akurat teraz, w wakacje! – pienił się premier Tuck Mc Donald.

- Taki sobie fajny wyjazd zaplanowałem, spokój, cisza, obok piękne boisko, puste zresztą. Wyobrażasz sobie – ja i jedenaście piłek a przede mną pusta bramka! Sto procent skuteczności!

Wicekanclerz Szmatyna, najbliższy przyjaciel Mc Donalda skrzywił się, lecz nikt tego nie zauważył, gdyż z natury i tak wyglądał jak po bolesnej wizycie u dentysty.

- Urlop musimy sobie odpuścić w tym roku, nie da rady. Dziura w budżecie rośnie, produkcja spada, eksport ledwo zipie!

- Wiem, wiem! Nie dobijaj! I jeszcze powodzie znów zapowiadają i huragany! Niczego los nam nie oszczędza! Jeszcze ten cholerny sir Gąbka… Tak mnie w maliny z budżetem wpuścił… Nic nam nie grozi, zapewniał! Myślałem, że jak on taki finansista, na wpół Anglik jest, to wie co mówi i łgać w oczy nie będzie, a tu masz babo placek. Może gdzieś nad Tamizą jego finansowe koncepcje się sprawdzają, ale u nas niestety nie.

- Dawno ci mówiłem, żebyś go na zbity pysk wywalił. Szkoda, że mnie nie słuchasz, tylko jak dzieciak się dajesz tym zagranicznym cwaniaczkom rolować…

- Eeech… - machnął ręką zrezygnowany Tuck – znikąd dobrych wieści!

- I jeszcze ta lady Yolanda – Szmatyna wyciągnął z teczki czerwoną kartkę. – Uważaj, to ściśle tajne, nie do publikacji. Prawdziwe wyniki badań sondażowych…

Mc Donald z obrzydzeniem wziął kartkę w dwa palce. – Jakie to tajności, przecież już wszystkie gazety o tym pisały! Leje Yolanda wszystkich na głowę w wyborach na Pierwszego Obywatela, nawet mnie! Takiej to dobrze, wystarczy, że potrafi pokazać jak szparagi w poprzek zjadać i się nie pochlapać, spódnicę nad kolana lekko podciągnie…

- Gdybyś miał takie kolana, też byś mógł podciągnąć – dogryzł mu Szmatyna, znał bowiem słabość McDonalda do swego efektownego wizerunku, zaburzonego ostatnio nie tylko rozlewającą się niczym powódź łysiną.

- I żadnej dobrej informacji, nic pozytywnego? Od czego ministrem od policji cię zrobiłem, nic ci łapsy dobrego nie doniosły?

- Przeceniasz rolę służb, zawsze ci to mówiłem. Lepiej… - w tym właściwym dramaturgicznie momencie Szmatyna poczuł drgania najtajniejszej z licznie posiadanych komórek.

- No co tam…? – mruknął. Słuchał przez chwilę uważnie a jego twarz powoli najpierw łagodniała, później przybrała wyraz niewiarygodnego szczęścia.

- Dzięki stary, nareszcie! To jest przełom! Będę ci to pamiętał! – powoli ucałował aparat i delikatnie schował do kieszeni.

- Co jest…? - Mc Donald nie mógł ukryć ciekawości.

- Chruściel!

- Co Chruściel? – nie łapał Tuck.

- Chruściel jest nasz! Nasz pokładowy, właśnie mi z Mazur dzwonili! Opuszcza swoje leśne legowisko i wstępuje na nasz Pokład Obietnic! Wraca niczym Komendant z Sulejówka! – Szmatyna zerwał się z fotela, złapał Mc Donalda w objęcia i wyściskał niczym po efektownie strzelonej bramce.

- Sam Chruściel?! – Mc Donald nie mógł uwierzyć szczęściu – Będzie u nas?!

- Nie będzie a już jest! Włącz tivi, zaraz będzie komunikat i konferencja prasowa prosto z Mieszczna!

- Żyjemy! Passa się odwróciła! Teraz już nam żaden kryzys nie straszny! Chruściel na Pokładzie Obietnic! Cud, cud się wydarzył, a nie mówiłem! – Mc Donald sięgnął do tajnej skrytki w biurku i wyjął dwie małpki prawdziwego koniaku.

- To z samolotu, Pierwszy Obywatel zapomniał, trzymałem na specjalną okazję! - pociągnęli radośnie z gwinta.

- To gdzie go umieścimy? – Szmatyna przeszedł od razu do rzeczy – Trzeba mu dać coś odpowiednio wysokiego i wpływowego, coś co ruszy ludzi w całym kraju!

- Może ministerstwo wojny…? Coś tam ostatnie marnie? – zamyślił się Tuck.

- A nie lepiej emeszet? – Szmatyna nie kochał wyniosłego ministra Tradka.

- Nie da rady, języki cholera trzeba znać – nie zgodził się MC Donald.

- Wiem! Ministerstwo Sportu! Euro trzeba rozkręcić, środki ściągnąć, medialnie podbudować! Zna się chłop na tym jak nikt! Na początek w sam raz! – ucieszył się.

- Z Chruścielm połączcie, tylko raz dwa! – rzucił do słuchawki Szmatyna.

Marek Długosz