odcinek 199

Czym najbardziej przejmują się politycy począwszy od samej góry a na sołtysach skończywszy? Sołtys to przecież też polityk, choć najbardziej lokalny i wiarygodne osoby twierdzą, że na własne oczy widziały wizytówki, gdzie pod dumnie brzmiącym nazwiskiem tkwił dumnie dopisek „sołtys – polityk – (tu proszę wpisać nazwę partii)”. Największą zmorą każdego polityka są – tak, zgadliście – wybory. Bo to ledwo człowiek został tym, no jak to się mówi – wyrazicielem woli narodu, ledwo w fotelu lub przynajmniej na krześle rozsiadł i konfiturki ze spiżarni konsumować zaczął, a tu gdzieś na horyzoncie pojawia się już wizja wyborów kolejnych i walki na śmierć i życie o utrzymanie się na powierzchni. Ciężka dola, oj, ciężka. Właściwie to nie lepiej by było wybrać tak raz a dobrze i na zawsze? A potem urząd przechodziłby spokojnie na dzieci i wnuki, dynastia rosła w siłę, kosztów by społeczeństwo na wybory nie ponosiło, ścieżki dojść raz na zawsze wydeptane znane by były każdemu, cennik usług stały… Jak nie przymierzając w Azerbejdżanie czy innym pięknym ciepłym kraju. Marzenia niestety…

Tak sobie dumała smętnie pani Dolińska przy pierwszej porannej kawce. Dobrze jej było przecież na politycznym stanowisku w Zarządzie Ogródków Działkowych w Mieszcznie. Biegło wszystko swoim utartym już torem, opozycja coś tam poburkiwała po kątach, ale kto by się tam nimi przejmował. Też mają parę swoich spraw do załatwienia, młodości są nie najpierwszej i dzieci, i wnuki póki można wyposażyć trzeba. Podskoki więc opozycja wykonywała bardziej takie cepeliowskie, dla oka i ucha miłe, nikomu nieszkodliwe. Ot, tak sobie o jakieś schody czy windę do gołębnika, drzwi do sklepiku z nasionkami… Proste życie niewielkich mazurskich ogródków.

- Można by tak jeszcze wiele, wiele lat – rozmarzyła się pani Dolińska, przerzucając strony jednego z kilku miejscowych dzienników, też doskonale znających swoje miejsce na ogródkowych ścieżkach.

- Starają się, nie można powiedzieć – podniosła do światła jedną z kilkunastu fotografii, które zdobiły każdego dnia łamy mieszczneńskich publikatorów. Wystarczyło na jednym z ostatnich spotkań z lekka zasugerować, aby raczej nie zamieszczać jej zdjęć z profilu i popatrzcie no ludzie – zniknęły! Tylko ujęcia dokładnie pod kątem 90° przewijały się przez strony gazet.

- Ma się ten autorytet – sapnęła zadowolona i poprosiła o kolejną filiżankę kawy, gdy usłyszała znów drażniący dźwięk komórki sygnalizujący nadejście wiadomości. Skuliła się lekko na krześle.

- Jeżeli to znowu oni? – z obawą sięgnęła po aparat.

- „Tu ścieżka numer 11, palę się ze wstydu, gdyż można jeszcze tędy przejść, chociaż tylko przy płocie.” – przeczytała, a dzwonek znów zabrzmiał.

- „Ścieżka 7 do jeziora – rozmarzłam i nikt tędy nie przejedzie, nawet taczką. Kto mnie przebije?”

Pani Dolińska drżącą ręką nacisnęła przycisk na pulpicie wewnętrznej łączności i ekran monitora wyświetlił popiersie Kowalskiego.

- Znów dostałam!

- Ja też, już idę! – za chwilę Kowalski wszedł do jej gabinetu z obrzydzeniem trzymając w dwóch palcach aparat.

- To chyba jakiś antypaństwowy spisek, skąd oni mają nasze numery? Przecież dopiero co zmieniliśmy! – w głosie pani Dolińskiej dźwięczała nieskrywana obawa.

- Biiip! Biiip! – tym razem odezwała się komórka Kowalskiego.

„Tu przesmyk 17 – przebijam! Mam dziury schowane pod wodą, dziś już wpadło dwóch dziadków i jeden wózek z niemowlakiem” – dumnie donosił kolejny spiskowiec.

Kowalski z lekceważeniem wzruszył ramionami. – Nie ma się czym przejmować, to wszystko gdzieś tam daleko od Zarządu. Przyjdzie słońce, wyschnie i przestaną pyskować.

- Obyś miał rację. Cała nadzieja w tym, że ludzie u nas spokojni a tych kilku wichrzycieli to sobie zapamiętamy na przyszłość.

- Szeryf na linii – włączył się głośnik z sekretariatu.

- Słucham, co ciekawego w naszym pięknym Mieszcznie – ton pani Dolińskiej wyraźnie złagodniał.

- Nie jest dobrze, może być gorzej – zameldował Szeryf.

- Jezus Maria! – Kowalski przeżegnał się na wszelki wypadek.

- Po pierwsze to wygląda na to, że będzie się pani musiała przesiąść na rower, bo samochodem do Zarządu już nie da się dojechać.

- Jak to? Rano przecież… - zaczęła.

- Rano jeszcze była otwarta ścieżka numer 5, ale zgodziła się pani ją zamknąć, więc cały ruch poszedł na ścieżkę numer 1 i 2. A że ścieżka numer 3 zamknięta już prawie rok, więc wszystko się zatkało i stoi! Uprzedzałem, zresztą każdy kto ma trochę oleju w głowie musiał to przewidzieć! – w głosie zwykle ugrzecznionego Szeryfa słychać było złość.

- To jeszcze nie wszystko – z dziwnym spokojem kontynuował Szeryf – nie wiem na pewno, ale wygląda na to, że w okolicy kręci się jakieś ABC albo inne DEF.

- No i co z tego? – zdziwiła się pani Dolińska.

- Ja tam nic nie sugeruję, ale chodzą, z ludźmi gadają, zdjęcia robią. Akurat przy tych ścieżkach, które teraz kazała pani pozamykać. Więcej już nie mogę powiedzieć – zakończył rozmowę Szeryf.

- Krrrr….. mćććć! – zaklął Kowalski, nie krępując się obecnością pani Dolińskiej.

- Mówiłeś przecież, że ci fachowcy od ścieżek to tacy frajerzy, najtańsi z najtańszych – w głosie pani Dolińśkiej zabrzmiała zrozumiała obawa.

- Bo tacy są i dlatego łapią wszystko co tylko im się w ręce może nawinąć. Inaczej padną. Dlatego te nasze ścieżki też wzięli bez targowania. Nikt inny przecież by tak nie zaryzykował!

- Tylko że teraz się to na nas skrupi – skrzywiła usta w podkówkę.

- Nic się nie skrupi! Zamkniemy jeszcze ścieżkę numer 4! – twardo postanowił Kowalski.

- Coś ty, wiosna idzie, ludzie zaczynają prace w ogródkach! Nikt nigdzie nie dojdzie! Nie pozwolę!

- Co ty się ludźmi przejmujesz? Niech tam sobie gęby wydzierają! Jak zamkniemy jeszcze „czwórkę” to zrobi się taki bajzel, że żadne ABC nawet się nie połapie o co chodzi, a ci partacze spokojnie sobie powolutku może kawałek „trójki” skończą i wszyscy będą szczęśliwi. Zamknie się chamom pyski!

Marek Długosz