odc. 129

Stanie w kolejkach nie jest już od pewnego czasu ulubioną rozrywką elektoratu zamieszkałego pomiędzy Odrą a Bugiem. Zostały jednak miejsca, gdzie wielogodzinne stanie lub wysiadywanie jest nadal normą powszechnie akceptowaną. Są to kolejki przed lekarskimi gabinetami. Niezależnie od specjalności akurat przyjmującego doktora kolejka składa się zazwyczaj w przeważającej części z weteranów, od lat nie wyobrażających sobie, aby przynajmniej raz w tygodniu nie spędzić kilku godzin w miłej atmosferze przychodni. Grupa ta dzieli się z kolei na tak zwane „stany ostre”, czyli odczuwających aktualnie jakieś mniej więcej konkretne dolegliwości i „stany chroniczne” na wszelki wypadek sprawdzające u doktorskiego źródła dlaczego nie są właśnie teraz „stanami ostrymi”. W końcu publiczną służbę zdrowia mamy przecież bezpłatną, w poczekalniach jest ciepło, stany mają dużo czasu, a w miłym towarzystwie znających się od lat pacjentów nie można się nudzić. No i nie ma lepszej giełdy informacji o tym, co się aktualnie dzieje w Mieszcznie.

Idyllę zakłóca od czasu do czasu jakiś przypadkowy przybłęda nieświadomy obowiązujących w kolejce niepisanych zwyczajów i nie wiadomo dlaczego wprowadzający zbędny pośpiech i nerwowość. Ale na takich mamy swoje sposoby, oj mamy! Jak się taki naprawdę chce leczyć to niech idzie prywatnie. Będzie miał przecież i szybko i bez stresu!

- No, patrzy pani – zwróciła się do sąsiadki korpulentna niewiasta w twarzowym berecie – te młode jakieś takie teraz nerwowe… - wskazała na zarośniętego trzydziestolatka przestępującego z nogi na nogę przed gabinetem laryngologicznym.

- Ma pani kochana całą rację – zgodziła się zagadnięta, rozsiewając za każdym poruszeniem aromat „Szalet 5”, którym skropiła się obficie – podskakuje, jakby się do urologa, za przeproszeniem, wybierał. Nawet nie siądzie jak człowiek!

- O, tak, tak! Po co właściwie taki czas i miejsce w kolejce zabiera? Co mu tam może być? Kataru najwyżej chciałby dostać, byczek jeden! – skrzywił się starszy mężczyzna, drżącymi rękami zapinający i rozpinający bez przerwy guziki kurtki, której nie zdjął pomimo panującego w poczekalni upału. W odróżnieniu od pań wyraźnie zaliczał się do „stanów ostrych”. W trójkę z zainteresowaniem obserwowali reakcję zarośniętego. Ten jednak odwrócił się do kolejki plecami i zaczął studiować wyjętą z kieszeni gazetę.

- Widzi pani jaki ważny! – zezłościła się pachnąca. – Udaje, że nie słyszy! Chory może jaki! – donośność głosu wskazywała, iż kłopoty z krtanią nie były z pewnością powodem wizyty u lekarza.

- I bez okularów czyta! Chociaż ciemno tu prawie. – dorzucił sąsiad – Po co takiemu lekarze?! Taki to prędzej do warsztatu z samochodem by się wybrał niż do przychodni!

- O właśnie! Słyszała pani? – pachnąca aż podskoczyła na krześle. – Mechanicy, ci z tego warsztatu przy rondzie to chcieli w Mieszcznie ratusz zająć! Już im sam warsztat nie wystarcza! Podobno weszli do środka i wyjść nie chcieli!

- Co też pani powiada? Patrzy pani jakie to pazerne! – oburzyła się sąsiadka.

Mężczyzna w kurtce zamachał rękami – Wcale nie, wcale nie chcieli zająć ratusza tylko go okupować. Jak te pielęgniarki w Warszawie latem! Wiem, bo mojej synowej siostra ma chłopaka co w ratuszu pracuje i wszystko prawie na własne oczy widział! Śpiwory przynieśli, jedzenie na parę dni…

- Jedzenie nawet? Pan nie mówi! - załamała ręce pachnąca. – I tak nie bali się? Przecież jakby tak policję na nich nie daj Boże zawołali…? Co to się pani narobiło, no?!

- Ale po co to wszystko? – zdziwiła się pulchna w bercie – Nie mają gdzie mieszkać?

- A tam, mają! – włączył się dobrze poinformowany. – Tylko im chodzi o ten warsztat właśnie. Bo podobno każą im go zamknąć. Bo za mało dla miasta płacą!

- No to mają rację! Niech no tylko ktoś by mi chciał coś odebrać! – pulchna zacisnęła dłoń w słusznej wielkości kułak. – To by miał ze mną do gadania!

- Zaraz, to nie ich warsztat? – zdziwiła się pachnąca – Zawsze myślałam, że to ich, bo ciągle przecież już tyle lat tam pracują. Jak na swoim.

- No właśnie, jak na swoim, na swoim. A to przecież miejskie jest, nasze znaczy się – wyjaśnił nerwowy.

- Aaa, to inna inszość – zgodziła się pulchna – To jeszcze im źle, że na naszym siedzą?! Takie cwaniaki? Za darmo by chcieli? A wiesz pan ile za byle wyklepanie biorą? Jak za zboże! A samochód jak człowiek, od czasu do czasu coś go boli i na warsztat musi trafić!

- I co, nie pozwolili im? – dopytywała się pachnąca.

- Nie, tam jest podobno w ratuszu taka jedna mała, ale zadziora! Nie warto się narazić, bo jak posunie to podobno uuuuuch! Poprawiać nie trzeba!

- To patrzy pani, taka jedna kobitka i radę sobie dała! Z mechanikami!

- No tak za dużo to roboty z nimi nie miała… Cherlawe to jakieś, strachliwe. Jak kobita mocniej obcasem stuknęła to zabrali materace, plecaki i zmyli się do warsztatu wypłakać.

- I dobrze im tak! – nie darowała pachnąca. – Kasy fiskalne im założyć trzeba, policzyć ile z ludzi zdzierają i procent od tego dla miasta! Może by wtedy było trochę grosza i chodnik by mi pod domem w końcu zrobili, bo teraz po kostki w błocie muszę chodzić!

- Dobrze pani gada, taki mechanik to tylko tu młotkiem stuknie, tam dokręci i już syp mu pan kasę! – pulchna potarła palcami w charakterystycznym geście.

- No właśnie, lekko przychodzi taki pieniądz… Nie to co nasz pan doktor – pachnąca wskazała drzwi.

- Taaak, porządny człowiek, zbada, za każdym razem do nosa zajrzy, do gardła… Pogada, aż się tak jakoś lepiej robi…

- I wszystko za darmo, za marną pensyjkę tylko – dodał nerwowy.

Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł zarośnięty z plikiem recept w ręku.

- Patrz pani, jak on się tam bez kolejki dostał? – zawyła pachnąca. - Człowiek tu o ważnych sprawach gada i nawet nie zauważy jak go w konia robią!

Marek Długosz