Chwile grozy przeżyli mieszkańcy bloków posadowionych w okolicy polmozbytu przy ul. Polskiej. W piątek 15 sierpnia miała miejsce awaria zlokalizowanej tam stacji auto-gazu.

Bombowe sąsiedztwo

- Byłam przerażona, gdy zobaczyłam unoszący się nad zbiornikami blisko 10-metrowy gejzer ulatniającego się gazu - wspomina Janina Michalczewska, mieszkanka jednego z bloków przy ul. Wasińskiego. - Obok stali pracownicy, obsługujący tę stację i tylko patrzyli.

Od sąsiadów zadzwoniła po straż pożarną. Zanim przyjechał wóz bojowy już wszyscy mieszkańcy wylegli przed domy.

- Ja wyszłam w panice, bo gdyby wybuchło, to zostałabym pod gruzami - dodaje Wacława Zajer. - Gaz było czuć na całym podwórku, pełno go było w mieszkaniach i na klatce schodowej, aż zbierało na wymioty.

Służby ratownicze pojawiły się bardzo szybko. Do akcji przystąpili strażacy, a policja zablokowała okolice polmozbytu, uniemożliwiając ruch. Próbowano też, jak opowiadają mieszkańcy, ewakuować z obszaru zagrożenia te pojazdy, które się w nim znajdowały.

- Pracownicy stacji tylko stali i patrzyli. Dopiero jeden ze strażaków podszedł do jakiegoś urządzenia, coś tam zrobił i w końcu przestało lecieć - mówią lokatorzy mieszkań kolejowego budynku przy ul. Wasińskiego. Od blisko roku - jak powiadają - mają "pod bokiem", bo w odległości zaledwie 25 metrów, bombę zegarową, o której wiadomo tylko to, że nie wiadomo kiedy wybuchnie.

Groźne, czy nie?

- Nie wyglądało to dobrze - mówi Zbigniew Stasiłojć ze straży pożarnej. - Na szczęście dość mocno wiało, więc gaz nie kumulował się w jednym miejscu.

Zdaniem strażaków awarię wywołało uszkodzenie manometru. Ich działanie ograniczyło się do zamknięcia zaworów i uniemożliwienia dalszego wydobywania się gazu.

Przy stacji auto-gazu pojawiła się również policja i prokurator.

- Sprawdziliśmy okoliczności zdarzenia. Zgodnie z opinią strażaków i wezwanego pogotowia gazowniczego, nie było bezpośredniego zagrożenia dla życia i zdrowia, nie było więc i przestępstwa - mówi komendant KPP Jarosław Markun. Opinię tę potwierdza Prokurator Rejonowy Cezary Kamiński.

Konkurencji czar?

- To jest mało ważne wydarzenie i informowanie o tym nie jest nikomu potrzebne - mówi na wstępie Bogdan Piotrowski z Targowa (gm. Dźwierzuty), właściciel feralnej stacji. - Nie ma niezawodnych urządzeń i zawsze może wystąpić jakaś awaria.

Dlaczego zdarzyła się w Szczytnie?

- To przypadek. Mój syn zapomniał zamknąć jeden zawór no i zaczęło się ulatniać. Skutki były niegroźne i nie było żadnego niebezpieczeństwa - zapewnia właściciel stacji. Gwarantuje, że do podobnego zdarzenia już nie dojdzie. - Zostały założone dodatkowe zawory.

Dlaczego nie było ich wcześniej?

- Stacja i tak ma co najmniej dwa razy więcej różnorodnych zabezpieczeń niż jakakolwiek inna, położona w odosobnionym miejscu - twierdzi Bogdan Piotrowski. Obsługą takich stacji zajmuje się już od kilku lat. Dzierżawi kilka podobnych obiektów w Olsztynie i Mrągowie. Ten szczycieński stanowi jego własną inwestycję.

- Ta cała nagonka na mnie to efekt działań konkurencji - powoli właściciel stacji staje się rozmowny. - Nie powiem kto, ale wiem, że ten pan jeździ do mieszkańców i ich ciągle podjudza.

Strach pozostaje

Protestujący mieszkańcy (pod listem do burmistrza podpisało się 25 osób) nie wierzą w opinie o braku zagrożenia. Są zdesperowani i zniechęceni.

- Nikogo to nie obchodzi. Bo dziś nie liczy się człowiek, tylko pieniądze - mówi Teresa Romanik dodając, że całe ubiegłoroczne lato, wiele miesięcy, poświęciła na pisanie petycji i protestów do wszystkich możliwych instytucji, które mogły mieć wpływ na powstanie stacji auto-gazu. O sprzeciwie mieszkańców pisał też "Kurek". Żadne jednak prośby i monity nie odniosły skutku, choć trafiły nawet na szczebel ministerialny. Stacja przy polmozbycie istnieje już blisko rok.

Najwięcej żalu mają do Henryka Żuchowskiego, który będąc burmistrzem, wydał decyzję o warunkach zabudowy, zgadzając się tym samym na budowę stacji auto-gaz w centrum miasta.

- W dniu awarii dzwoniliśmy do niego, żeby przyjechał i zobaczył, do czego doprowadził, ale odpowiedział, że nie jest już burmistrzem i nic go to nie obchodzi - mówi Janina Michalczewska.

Mieszkańcy bloków mają nadzieję, że ich problem rozwiąże obecny burmistrz, do którego zwrócili się "o zweryfikowanie wydanych decyzji i likwidację bomby w centrum Szczytna".

- W ubiegłym roku, kiedy był jeszcze radnym wojewódzkim, przychodził tu do nas, pomagał pisać skargi i protesty, podpowiadał do kogo je kierować. Był przeciwny budowie tej stacji, więc teraz powinien podjąć odpowiednie decyzje - łudzi się Janina Michalczewska.

A że nie było dotychczas wybuchu? To dla porażonych strachem mieszkańców żaden argument: - Zawsze musi być gdzieś ten pierwszy raz - odpowiadają.

Halina Bielawska

2003.08.27