Inżynier Mamoń ostentacyjnie wychodził z polskich filmów, ale widzowie oglądający w amfiteatrze przy szczycieńskim MDK-u „Rejs” nie poszli w jego ślady i nie wstawali z ławek nawet przez dłuższy czas po projekcji. Oglądanie dzieła bądź co bądź kultowego do czegoś jednak zobowiązuje.

Nieśmiertelny rejs

Najbardziej lubimy te filmy, które widzieliśmy wiele razy. Na początku wakacji wszyscy chętni mogli obejrzeć za darmo „Hydrozagadkę” Kondratiuka, teraz przyszedł czas na inny tytuł z wodą w tle, czyli „Rejs” Piwowskiego. W lipcu projekcję utrudniła nieco aura, teraz okoliczności przyrody były całkiem sprzyjające.

W piątkowy wieczór widownia może nie pękała w szwach, ale i nie świeciła pustkami. Część spośród przybyłych ma z pewnością „Rejs” w swojej domowej filmotece, lecz nie ma to jak grupowe wsłuchiwanie się w teksty wypowiadane przez Maklakiewicza, Himilsbacha i „głupiego kaowca” Tyma. „Bardzo mi przykro, inżynier Mamoń jestem”, „Urodziłem się w Małkini” (stamtąd faktycznie pochodzi Stanisław Tym) czy „Drogę na Ostrołękę” zna chyba każdy szanujący się kinoman.

Spora frekwencja na projekcji „Rejsu” w naszym mieście wynikała też z faktu, że wielu mieszkańcom Szczytna brakuje kina. Filmowe pokazy pod chmurką lukę po „Jurandzie” choć trochę zapełniają. Tradycyjne projektory zastąpił rzutnik multimedialny, ekran nie dorównywał wielkością temu z „normalnej” sali kinowej, lecz dało się wyczuć atmosferę wspólnego przeżywania filmu. Od samego początku projekcji z widowni dobiegały zbiorowe chichoty. - Znam ten film na pamięć, ale popłakałem się ze śmiechu – powiedział jeden z widzów opuszczających amfiteatr.

***

Dobrych humorów nie popsuł szczycieńskim fanom „Rejsu” drobny zgrzyt, związany z czasem rozpoczęcia projekcji. Na stronie www. MDK-u podana była godz. 21.00 (podobnie zresztą napisał i „Kurek”), wyświetlanie filmu rozpoczęto jednak o 21.30 – taka z kolei informacja widniała na miniplakacie przy... MDK-u.

(orz)/fot. G. Pietrzyk