O tym, że Jan Paweł II kochał góry wie prawie każdy, wiele zapewne osób słyszało też o jego kajakarskich wyprawach na Mazury. Jednak o tym, że gościł w Trelkówku wie mało kto. Pani Maria Młynarska w 1968 roku gościła na swojej posesji grupę kajakarzy. Dopiero po prawie 40 latach okazało się, że wśród nich był Karol Wojtyła.

Karol Wojtyła w Trelkówku

OBOZOWICZE

Pani Maria Młynarska jest mieszkanką Trelkówka. Do swojego obecnego gospodarstwa przeprowadziła się z Czarni wraz z mężem w 1967 roku. Zajmowali się m.in. hodowlą krów, owiec i kur. Na przełomie lipca i sierpnia następnego roku doszło do spotkania, które dopiero po wielu latach odkryło swoją największą tajemnicę. Tego ranka nie zakryte najmniejszą chmurą słońce zapowiadało piękny dzień. Pani Maria wraz z mężem wybrała się doglądnąć pasące się krowy. Pastwisko znajdowało się około 600 metrów od ich domu, w miejscu gdzie pole zaczynało delikatnie schodzić w stronę tafli jeziora Sasek Wielki. Gdy byli już na miejscu zauważyli grupkę kajakarzy. Dwóch z nich nieśmiało podeszło i z miłym uśmiechem zapytało, czy mogliby przeobozować w tym miejscu parę dni i brać mleko. Małżonkowie zgodzili się bez wahania. Gdy pani Maria następnego dnia wybrała się ponownie na swoje pastwisko, grupka licząca około 20 podróżników rozstawiła swój obóz.

A MOŻE ZŁODZIEJE

Nie znała kajakarzy i nie wiedziała kim są, jednak życzliwość z jaką się do siebie odnosili przekonywała ją o tym, że są to dobrzy ludzie. Widywała przy jednym z namiotów mężczyznę zagłębionego w lekturze. Czasami siedział z owiniętą na głowie chustką chroniącą go przed słońcem.

Wielokrotnie z nimi rozmawiała, zawsze z serdecznością pytali co słychać, jak się im tu żyje. Państwo Młynarscy niewiele jednak mogli powiedzieć o najbliższej okolicy, gdyż sami wprowadzili się tu nie tak dawno. Pewnego razu, jak wspomina pani Maria, trafiła na porę obiadową. Wszyscy w obozie byli bardzo zadowoleni, gdyż głównym daniem miał być złowiony przez nich dużych rozmiarów szczupak.

Jednego wieczoru państwo Młynarscy zaproszeni zostali przez obozujących na ognisko. Gawędzili wtedy do późnych godzin wieczornych, zajadając się pieczonymi na ognisku, świeżo złowionymi rybkami. Do dziś wspomina fantastyczną atmosferę panującą tamtego wieczoru.

Podczas jednej z kolejnych wizyt w obozie, pani Maria zauważyła niepokojącą rzecz. Na skraju brzegu leżał odwrócony do góry dnem kajak. Na nim położony był mały obrusik, na którym stał pozostawiony mszalny kielich.

- Były to takie czasy, że często słyszało się o kościelnych rabusiach. Mnie również taka myśl przeszła przez głowę. Jednak bijące od tych ludzi dobro mówiło, że to nie może być prawda.

Tajemniczy wędrowcy biwakowali około tygodnia, po czym pożegnali się z gospodarzami i udali się w dalszą podróż.

ODKRYTA PRAWDA

Zupełny przypadek sprawił, że pamięć o owych przybyszach powróciła prawie 40 lat później. Dwoje dobrych znajomych z Warszawy pojechało na targi książki katolickiej. Tam ich uwagę zwrócił album z fotografiami papieża. Pierwsza strona, na której przypadkowo otworzyli publikację, przedstawiała zdjęcie siedzącego przed namiotem, Karola Wojtyłę, w ręku trzymającego książkę. Podpis zameszczony pod fotografią wyjaśnia, że jest to rok 1968 a jako miejsce podaje jez. Sasek Wielki. Tym samym okazało się, że mężczyzna, którego widywała pani Maria zaczytanego w lekturze, to Karol Wojtyła. Jej znajomi bez wahania zakupili dwa egzemplarze, które pozostały na półce, z czego jeden podarowali pani Marii.

CUDOWNY BRZEG

Brzeg, przy którym Karol Wojtyła wraz ze znajomymi zatrzymali się na odpoczynek, kryje jeszcze jedną tajemnicę.

- Tak jak i na innych jeziorach, także tu na Sasku Wielkim utonęło sporo osób. Jednak na naszym brzegu kilkukrotnie szczęśliwie udało się uniknąć tragedii.

Jako przykład podaje zdarzenia sprzed kilku lat, gdy płynących na rowerach wodnych ludzi wywrócił nagły podmuch wiatru. Jedynie niespotykanemu łutowi szczęścia mogą zawdzięczać to, że zdryfowało ich w kierunku podejścia państwa Młynarskich, a krzyki tonących usłyszeli pracujący na polu ludzie. Poza tym pamięta okres, gdy swój obóz żeglarski prowadził na Kobylosze słynny żeglarz Mateusz Kusznierewicz. W czasie ćwiczeń na jeziorze jedna z załóg żaglówki oddaliła się od reszty, gdy nagły podmuch wiatru pozrywał jej żagle. Łódka straciła sterowność a młodzi adepci sztuki pływania znaleźli się w wodzie. Pechowcom znów sprzyjało szczęście. Zepchnięci porywem wiatru w stronę posiadłości państwa Młynarskich zostali usłyszani przez pracujących ludzi i wyłowieni.

Łukasz Łogmin/fot. Aleksander Jagła, Ł. Łogmin